fot. Instagram/AnnaSenkaraofficial

Od lat jest mieszka w Londynie i pojawia się na ekranach milionów widzów robiąc materiały dla Dzień Dobry TVN prosto z Wielkiej Brytanii. Zaraża pozytywną energią, uwielbia modę i stawia na rozwój – z Anną Senkarą rozmawiała Ola Fiddler.

Wszyscy oglądali finał Euro 2020, a Ty byłaś pierwszą korespondentką jeśli chodzi o opowiedzenie widzom o atmosferze w dniu finałowego meczu. Czy te doniesienia o jakich głośno było w mediach na temat Wembley – to rzeczywiście atmosfera była tak gorąca?

- Reklama -

Anna Senkara: Ponieważ pracuję w Dzień Dobry TVN byłam na Wembley z samego rana, więc jeszcze było pustawo – robiliśmy live i łączyliśmy się z Ewą Drzyzgą i Agnieszką Woźniak-Starak, które były w Warszawie. Ze mną na live stała Kamila Juszczyk – Polka, która była wolontariuszką na Wembley, więc mogłam zobaczyć wszystko od środka. Kamila sprawdzała tam bilety i rozmawiałyśmy sporo o atmosferze. Atmosfera oczywiście sportowa, wspaniała, ogromne emocje – bo wiadomo – Anglicy po raz pierwszy od 55 lat w finale mistrzostw, więc oczekiwania były ogromne. Kupiłam nawet piłkę – identyczną jaką były rozgrywane wszystkie mecze. Jedynie mecze półfinałowe i finał rozgrywane były wersją srebrną, ale oczywiście nie udało mi się kupić w Londynie wersji srebrnej. Jest taki szał, że wszystko zostało wyprzedane.

Rano na Wembley było dość spokojnie, ale z minuty na minutę tłumy w pewnym momencie zaczęły gęstnieć. Około godziny 12:00, 13:00 było już tak dużo ludzi, że cała ulica na Wembley – od metra do stadionu była zablokowana. Ja w pewnym momencie dostałam się w taki kibicowski korek, że prze dwie godziny nie byłam w stanie stamtąd wyjść. I robiło się z godziny na godzinę coraz gorzej. Mnóstwo rozebranych do połowy panów, rzucanie puszek z piwem… Było w pewnym momencie dość niebezpiecznie… W pewnym momencie korespondenci starali się zrobić długimi lufami zdjęcia, ale też tak naprawdę – uskakując… Na szczęście w końcu udało mi się przejść do metra.

Natomiast jak duża była to grupa w skali wszystkich kibiców – to trudno powiedzieć, bo w końcu na stadion udało się 70 000 ludzi.

No, ale wydaje mi się, że to było niezapomniane przeżycie… A ja mam takie podchwytliwe pytanie… czy ty rozumiesz, co to jest “spalony”?
Anna Senkara:
Rozumiem! W momencie ataku, osoba strzelająca nie może być bliżej bramki niż najdalszy obrońca drużyny. Chodzi o to, żeby pod bramką nie zostawali osobnicy drużyny przeciwnej. Bo inaczej byłaby taka sytuacja, że cały czas stałby bramkarz, a przed nim napastnik drużyny przeciwnej.

Ale powiem ci Ola, że dla mnie prawdziwymi bohaterami meczy są sędziowie. To są faceci, którzy. Muszą udźwignąć niewiarygodną presję psychiczną. Bo jakąkolwiek decyzję sędzia podejmie – to i tak ktoś będzie przegrany, to i tak będzie wina sędziego… To jest naprawdę niesłychane z czym ci ludzie się zmagają – plus oczywiście kondycja fizyczna, bo ci ludzie cały czas ganiają…

Ja powiem ci, że zwróciłam uwagę na ich kubraczki.

Anna Senkara: I różowe skarpety!

No dobrze, Aniu znamy cię z tego jak stoisz przed kamerą. Nikt nie zna operatorów, realizatorów, redaktorów – tylko wszyscy znają tych, którzy są przed kamerą. Ale ty tak naprawdę czujesz się jak ryba w wodzie zarówno przed kamerą jak i za kamerą. Czy możesz opowiedzieć nam trochę o swojej drodze jak zostałaś reporterką i o swoim doświadczeniu życiowym – bo przecież już prawie 12 lat pracujesz dla Dzień Dobry TVN!

Anna Senkara: Oczywiście nie od razu staje się przed kamerą i poza okiem kamery jest cały gigantyczny świat przygotowań i żywych ludzi! Ja często staram się pokazywać na Instagramie moich operatorów, albo chociaż wymieniać ludzi z którym pracuję, żeby też dostali jakieś “credits” – bo bez nich, bez tego co za kamerą – nie byłoby tego co przed kamerą.

Oczywiście moja podróż – bo to jest jak niekończąca się podróż, która trwa już ponad 11 lat – ta podróż rozpoczęła się w redakcji “Rozmów w toku” w Krakowie. Ja jestem oryginalnie z Warszawy, zawsze chciałam pracować w mediach… i “Rozmowy w toku” mnie przyjęły – czyli Ewa Drzyzga. Zresztą miałam okazję obserwować pracę Ewy i zajmuje ona cały czas specjalne miejsce w moim sercu. Tam byłam częścią redakcji, później wróciłam do Warszawy i pracowałam w takim show “Między kuchnią, a salonem” – to był popołudniowy talk show – coś pomiędzy morning show, a wieczornym talk show. Ponad pół roku robiliśmy “Między kuchnią, a salonem”, a później było Dzień Dobry TVN, gdzie byłam przez 6 lat podwydawcą. Podwydawca to taka osoba, która szuka gości, szuka tematów…. Robi wywiady przed anteną z gośćmi, którzy później pojawiają się w studio…Mieliśmy zebrania z prowadzącymi i tworzyliśmy w kulisach całą koncepcję programu. Ja kiedyś robiłam taki obliczenia, gdy byłam podwydawcą – ilu gości przeszło przez moje ręce w ciągu roku – to wyszło mi prawie 600 osób. Jakby to pomnożyć przez te sześć lat kiedy byłam na miejscu w Warszawie w redakcji… 3600? Sporo.

Czy z tych wszystkich gości zapamiętałaś kogoś szczególnie? Został Ci ktoś w pamięci? W sercu?

Anna Senkara: Powiem ci, że trochę mnie zaskoczyłaś. Bo to rzeczywiście są tak ogromne liczby, że nie chcę żeby to wyszło tak “ojej ja nie pamiętam tych ludzi, czy twarzy”, ale to jest trochę jak porównywanie obrazów w galerii, gdzie każdy do ciebie krzyczy “take me, I’m special”. Rzeczywiście, może nie jest to satysfakcjonująca odpowiedź, ale… Wiele było takich rzeczy. Na przykład – na przeciwko studia Dzień Dobry TVN jest taki blok. Na pewno go  wszyscy widzicie, tam są takie charakterystyczne balkony. I ja kiedyś wpadłam z koleżanką na pomysł, żeby zacząć program z mieszkania na przeciwko i pokazywać studio… no wiecie – zrobić lustrzane odbicie. Pamiętam, że Dorota i Marcin wtedy prowadzili program. Cóż, no dosłownie wjechaliśmy ludziom na chatę i siedzieliśmy w pokoju u jakiejś miłej rodziny.

Różne rzeczy były… Zaczynaliśmy program na przystanku autobusowym, wygłupialiśmy się… Bardzo, bardzo dużo tego było. Były surrealistyczne sytuacje. Pod nami w budynku był bank, w windzie obsługa banku często jeździła z różnymi gwiazdami…

Ale to też chyba telewizja śniadaniowa wymusza takie trochę “lżejsze podejście”, że nie jest to program publicystyczny o sprawach wysokiej wagi i rangi państwowej, tylko telewizja śniadaniowa. Jakbyś opisała telewizję śniadaniową – bo jakby nie patrzeć Dzień Dobry TVN nas wita co rano… Czym różni się telewizja śniadaniowa od poważnych programów publicystycznych?

Anna Senkara: No te tematy są bardzo, bardzo różne… ja na przykład rozmawiałam kiedyś z  Rose McGowan – to jest naprawdę mocny temat,  która została zgwałcona przez producenta Harvey’a Weinsteina. Nigdy by się nie powiedziało, że to jest lekki temat, ale rozumiem o co ci chodzi. Telewizja poranna… ja nie do końca lubię określenie “telewizja śniadaniowa”. Powołując się na słowa mojego idola – Piotra Kraśko, telewizja nie dzieli się na “śniadaniową” i “kolacyjną”,  ale na “dobrą” i “złą” i rzeczywiście coś w tym jest. Natomiast te poranne programy rzeczywiście mają nas budzić. To jest tak, że ty wstajesz sobie rano, raczej mamy cię nastawić pogodnie do świata i ty masz załapać z nami pewien rytm dnia. My ci trochę wyznaczamy agendę, co się będzie działo i czego możesz oczekiwać.

Teraz zresztą “Dzień Dobry TVN” zamieniło się w “Dzień Dobry Wakacje”, więc tutaj wszystko jest pogodne i wakacyjne. I generalnie dokładnie chodzi o to – żebyś miło spędziła z nami czas… No, ale te poważne tematy też się czasami przewijają. Mało tego, te poranne show mają mega szeroką publiczność i to są programy, w których goszczą naprawdę wszyscy – łącznie z prezydentami czy też kandydatami na prezydentów. Bo to jest naprawdę szansa na dotarcie do dużej publiczności, więc nie lekceważcie tego!

Instagram.com/AnnaSenkaraOfficial

O nie, nigdy! Ja na przykład – gdyby nie telewizja śniadaniowa to nie wiedziałabym jak sobie zrobić las w słoiku.

Anna Senkara: Powiem ci, że ja bardzo często się spotykam z ekipą Good Morning Britain na różnych planach. Często jest tak, że ja przychodzę na swój live, a oni gdzieś obok już go kończą… Spotkałam ich na przykład pod parlamentem, a teraz ostatnio minęliśmy w Somerset House na Biennale Designu. Ja przyszłam akurat pokazać polski pawilon, a oni akurat kończyli wejście pogodowe na dziedzińcu pokazując instalację Forest. Także jesteśmy w trendach, nie odstajemy!

Nawet miałam kiedyś bardzo przyjemną zawodowo sytuację – przyszłam na wywiad z załogą Top Gear. To była załoga świeża, w momencie gdy Clarkson już odszedł i to była nowa załoga z Mattem LeBlancem na czele i pamiętam, że to miał być ich pierwszy odcinek i robili wywiady na start nowej serii BBC. Chłopcy byli więc trochę zdenerwowani i podszedł do mnie producent ze słowami “Ania, ja wiem, że ty jesteś z Morning Show – a ja wiem, że wy z Morning Shows jesteście wyluzowani – idź proszę do nich na pierwszy ogień i ich trochę rozruszaj.” I pamiętam, że zrobiłam im wtedy taki quiz, pytania na ile dobrze się znają, pośmialiśmy się… Potem – nie ukrywam, że dostałam podziękowania od producentów z BBC, że super i odpalili ten dzień w bardzo dobrym stylu.

To super! Takie rzeczy na pewno motywują do dalszej pracy i są takimi małymi sukcesami. A powiedz mi, że jeśli jest tak wszystko na luzie – to czy rzeczywiście wszystko jest takie łatwe i przyjemne na jakie wygląda? Czy może przygotowania do programu są ciężkie, żmudne i wielogodzinne?

Anna Senkara: Nie będę oszukiwać, przygotowania są ciężkie. Można nawet się pokusić nawet na taką przewrotną definicję, że im coś wygląda lżej na ekranie tym ciężej poza ekranem. W moim przypadku jeszcze sprawdza się – że jeśli śmieję się na planie, to potem płaczę na montażu. Bo na przykład okazuje się wtedy, że nie mam tego czego chcę. Ale nie ukrywajmy, oczywiście – jest to ogromnie ciężka praca. Jest to wielodniowa praca… I to co na przykład widać przez kilka minut na ekranie to jest na przykład pięć dni mojej pracy. Nie tylko mojej – często całej ekipy. To przecież jest znalezienie tematów, rozmowy z gośćmi, rozmowy z producentami, to jest znalezienie punktu zaczepienia, zorganizowanie całej historii i bohaterów… Rozmawiamy z operatorem, dobieramy sprzęt, kadry, piszemy scenariusz… Londyn to też są ogromne odległości, a jak robię coś poza Londynem… To jest często kilkanaście godzin na samym planie, potem wysyłka surówek, montaż, kolaudacja, akceptacja… Czasem sama wypuszczam swój materiał na live.

W głowie się kręci – bo ja w swojej mini telewizji “Ola show” mam tylko i wyłącznie kamerę i siebie. Ale to w takim razie ile osób pracuje nad całym programem, żeby to wyglądało tak lekko i przyjemnie? Ile jest w to zaangażowanych osób, których nie widzimy?

Anna Senkara: To trochę przypominają mi się sytuacje kiedy jeszcze pracowałam w Warszawie i przychodzili do mnie goście ze słowami “o rety, to tu pracuje 50 osób, a ja myślałam, że to tylko Dorotka i Marcin”. No nie, tak to nie wygląda. Nie chcę powiedzieć, że to jest fabryka, bo to tak brzmi… Ale autentycznie to jest bardzo mocno zorganizowana produkcja. Jeśli weźmiemy sobie taki jeden odcinek Dzień Dobry TVN na który się składa studio, wejścia pogodowe, live’y, jakieś przerywniki, materiały… To ja myślę, że to jest jakieś 50-60 osób. Bo to są oczywiście ci których widać, ale przede wszystkim jak mówiłam – masa ludzi, których nie widać. To jest praca producentów, wydawców, pod-wydawców, reporterów, dźwiękowców, techników, całej obsługi studia, make-up’istki, stylistki, scenarzystki, montażyści, lektorzy… Bardzo długo wymieniać.

Użyłaś słowa, którego ja przyznam ci się szczerze nie rozumiem. Jakaś “surówka”! Dla mnie “surówka” to jest kapusta kiszona i marchewka do ryby, a ty mówisz o jakiejś surówce. To zdradź proszę jakieś inne sekrety dotyczące tej pracy…

Anna Senkara: “Surówka” to jest coś, co ja nagram – jeszcze przed montażem, ale już nagrane pod jakimś kątem i z jakimś zamysłem. Czyli to nie jest tak, że ja stawiam kamerę i mówię do operatora “ograj mi to” i on robi cokolwiek. Tylko rzeczywiście zgodnie z koncepcją robimy dane zdjęcia. I to jest wszystko co jest nagrane, ale jeszcze nie obrobione – to jest “surówka”. Jeżeli finalny materiał ma przykładowo 5 minut, to surówka ma dajmy na to… godzinę. A czasami ma 15 minut, jeśli jest to coś super exclusive, krótkiego…

A “belka”? Co to jest “belka”?

Anna Senkara: To jest to, co masz na żółto – podpis. Pod belką, pełzają ci kolejne podpisy to jest tzw. crawl lub scroll. Może to być też “pasek”, ale to już rzadziej. One są redagowane na żywo, wypuszczane z reżyserki. Czyli przykładowo są tam informacje co niedługo… co w programie… “Stand up” to jest wtedy stoję i mówię do kamery. W wersji angielskiej, bo studiowałam na wyspach to byłoby PTC, czyli piece to camera.
Potem jest kadr, to kadr to jest to co widzisz okiem kamery…

A czy istnieje klaps?

Anna Senkara: Oczywiście, że istnieje ale ja to zwyczajnie *klaszcze w dłonie*. Robisz to po to, że jeśli realizujesz materiał na dwie kamery to potrzebujesz momentu synchronizacji obrazu i dźwięku. Montażysta widzi falę dźwiękową w pliku i składa mu się to z momentem klaśnięcia. A jeśli zapomnimy tego zrobić, to montażysta musi synchronizować to po jakimś fragmencie mówionym… No, ale ja to stosuję tylko jak mamy więcej niż jedną kamerą.

Mówisz, że zdarza się, że masz dwie kamery. A… wiesz, który masz dobry profil? Prawy? Lewy?

Anna Senkara: Ja jestem dwu-profilowa, ale zdarza się że ludzie mają “lepszy profil”. Ja chyba częściej jestem z prawego profilu, ale to tylko dlatego, że mam tutaj dwie dziurki w uszach. I czasami mam dwa kolczyki, jeśli zależy mi szczególnie żeby coś było widać. Natomiast jeśli z kimś rozmawiam i trzymam w ręce “tłuczek”, czyli mikrofon…

Mikrofon z taką obwódką…

Anna Senkara: Tak zwany “hand held”. Ale czasami mam też przyczepiony mikrofon do ubrania i na taki mikrofon mówi się “pchła”. I mikrofon ma takie futerko, które ja często gubię i produkcja bardzo tego nie lubi – to jest kocurek. Nie żartuję – to jest kocur.

Czyli operator czasami mówi do ciebie “załóż kocura na pchłę, bo robimy surówkę”

Anna Senkara: Dokładnie tak ze sobą rozmawiamy. Jakbyś z nami była!

A powiedz mi, czy ty czasami odczuwasz stres? Odczuwasz tremę?

Anna Senkara: Oczywiście, że odczuwam stres. Byłabym chyba jakaś nienormalna, gdybym tego stresu nie odczuwała. To nie jest nic co należy ukrywać… To jest bardzo ludzkie, nie jesteśmy przecież maszynami. A często ten stres jest wielopoziomowy – jak robisz live, albo jak robisz jakiś materiał to tych bodźców, czy czynników wpływających na całość jest strasznie dużo, że to działa na różnych poziomach. Po pierwsze, to jest zawsze operacja na żywym organizmie – nawet jeśli to nie jest live, to nigdy nie wiem do końca jak zachowa się bohater, co się stanie i czy uchwycę jakieś emocje. Bo telewizja oczywiście karmi się emocjami i czasami jest już coś nie do powtórzenia. Jak coś padnie, to kaput – nie da się nagrać jeszcze raz, to już padło! Nie da się dograć tych emocji, ktoś w danym momencie ci się nie roześmieje czy też nie wzruszy. To jest jedna rzecz. Druga rzecz – nie ukrywajmy, jest presja. Ja jadę na materiały i live’y nie prywatnie, żeby sobie pogadać. Oczywiście jest tam czynnik prywatny – wszyscy. Jesteśmy ludźmi i ja staram się, żeby ten widz się ze mną utożsamił. Więc ja jestem jego oczami, ustami… Więc można powiedzieć, że “prywatnie”, bo wszyscy współodczuwamy. Ale na tym polega mój zawód. Więc to jest ten stres i współodpowiedzialność… No i to, żeby wrócić do domu z taką surówką, jaką się wymarzyło.

Trzeci poziom to jest cała techniczna historia. Bo tam dzieją się różne rzeczy. Bywało, że zrywało kompletnie połączenie, ja wchodziłam kompletnie nie słysząc reżyserki, na “głucho”. Miałam taką sytuację, byłam pod parlamentem… Dorotka i Marcin w studiu i nie słyszałam w tzw. “Uchu”, czyli w słuchawce – nie słyszałam reżyserki. I ludzie z reżyserki zadzwonili do mnie na komórkę i powiedzieli, że “zadadzą ci pytanie – jak się masz w tej pandemii…” i ja mam to pociągnąć i mówić ludziom dalej. I rzeczywiście tak było – ja nie słyszałam kompletnie nic, operator słyszał – więc dał mi znak i ja zaczęłam “o cześć, jak się macie, dzięki…”. I wyszło bardzo naturalnie, chociaż stres oczywiście był. To nie jest tak, że on nie ma paraliżować…

Natomiast ja bardzo lubię ten moment odliczania, kiedy słyszę “zbliżamy się do ciebie, 10 sekund… 4… 3… 2… i jesteś”.

Czyli to odliczanie rzeczywiście następuje?

Anna Senkara: Tak, ono rzeczywiście następuje. To jest też związane z tym, że są opóźnienia na łączach. Że ja na przykład słyszę dziewczyny – Ewę i Agę ze studia, ale ja je słyszę 10 sekund później niż widzowie. Dlatego osoba, która jest w reżyserce, która liczy czas – to ona mnie odpala.

A czy pogoda czasem przeszkadza? Grad czy wichura?

Anna Senkara: Oczywiście, że mi się zdarzyło. To są właśnie uroki pracy korespondenta. Wiele osób sobie nie zdaje z tego sprawy – myśli sobie “a tam stoi sobie dziewczyna”. Nie jest to oczywiście takie łatwe. Nasze główne studio jest w Warszawie, więc ja bardzo często mam warunki wcale niezadaszone i korzystam z tego “czym Londyn bogaty”. Oczywiście deszcz to jest masakra… Ostatnio dostałam nawet burę z reżyserki, że muszę sobie sprawić przezroczysty parasol, bo miałam jakiś ciemny co im coś przesłaniał, co nie było fajne w obrazku. Natomiast ja mam taką metodę, że jak jest deszcz, to jestem pod parasolem, ale na ostatnią chwilę odrzucam i stoję w deszczu. Oko kamery nie widzi tak naprawdę kropli, musiałoby na maksa lać i ściekać z twarzy, żeby to było widać.

Okropny jest wiatr – czasami kocur nie pomaga i ten wiatr słychać. Poza tym wszystko mi lata… notatki mi latają, gazety mi latają. Raz notatki utonęły mi w Tamizie… różne są historie.

Miałam właśnie pytać o twoje największe wpadki. Ogląda cię często kilka milionów osób! Jaka jest twoja największa wpadka, albo taka która rozwiązała się 2 sekundy przed wejściem.

Anna Senkara: To takich historii jest mnóstwo. Takie rzeczy, że pojechałam w inne miejsce, a operator w drugie… Kiedyś miałam taką “zabawkę” piszczącą w kształcie Borisa Johnsona i wszystkie psy wokół mnie… pod pałacem Kensington… Widziałam tylko kątem oka olbrzymiego doga i zmówiłam od razu szybką modlitwę.

Natomiast zdarzały się takie wpadki… Jedna rzecz, która mi się zdarzyła – poszliśmy zrobić wywiad z Robertem Lacey. Robert Lacey to jest wybitny królewski biograf, korespondent, historyk… Ultra postać jeśli chodzi o świat Royal’sów. I po śmierci księcia Filipa poszłam zrobić wywiad… Lacey jest autorem książki “Bitwa braci”. Umówiliśmy się w jego pięknej angielskiej willi, razem z moim operatorem Emilem przyjechaliśmy na plan, oczywiście social distancing – ja na fotelu, Robert na kanapie. Bardzo mi zależało wtedy żeby moje buty były w kadrze. Były fajne i były dopełnieniem mojej stylizacji. I Emil mi mówi – gdzie, skąd… nie mam odejścia! Za mną kolejna kanapa, cała biblioteka. Emil za kamerą, mówi że nie ma gdzie i że trzeba przesunąć kanapę. Mówię – przesuwaj kanapę. Ta kanapa podtrzymywała jakąś lampę, lampa była przytwierdzona na półki – jak się okazało była to cała, żmudna konstrukcja. I oczywiście cała ta biblioteka się zwaliła. To nie było takie jedno “łup”, tylko kilka… I te książki się zwaliły na tego Emila, łącznie ze sprzętami. Bo Robert miał poustawiane jakieś pamiątki, zdjęcia, bębny… Dookoła stosy książek i Robert – jak to królewski korespondent mówi “What happened here?” Robiliśmy wywiad, jestem ja, Robert, widać moje buty… A to czego nie widać, to zdemolowana cała biblioteka. Oczywiście zostaliśmy później półtorej godziny, żeby to wszystko poukładać na tych półkach. Była oczywiście bardzo miła pani pokojówka, ale nie mieliśmy sumienia…

Była też taka historia… Mieliśmy live i… zsunął mi się biustonosz. Nie żartuję. Nie powiem, który to jest live, ale tak… Stałam pod Pałacem Buckingham, miałam dość wydekoltowaną sukienkę i pod spodem taką braletkę, czyli biustonosz bez ramiączek. No i kiedy robię live’a, ruszam się… i w pewnym momencie poczułam jak ten biustonosz się zsuwa. I kończyłam live’a mając go… w pasie.

No właśnie! Kto ciebie ubiera? Masz taki styl, jesteś odszykowana, zawsze bardzo modna. Czy ty się sama ubierasz, czy masz stylistkę, czy tobie stacja mówi w co masz się ubrać? Jak to jest?

instagram.com/AnnaSenkaraOfficial

Anna Senkara: Nie, stacja mi nie mówi w co mam się ubrać. U nas jest dość duża wolność. Nigdy nie słyszałam żadnych uwag… Raz jedynie miałam taką sytuację, że miałam różowe włosy i pamiętam, że producenci powiedzieli “nie, nie pójdziesz robić wywiadów w różowych włosach”. Natomiast jeśli chodzi o ubrania, moim wizerunkiem opiekuje się od lat Asia Dadas, to jest jedna z najfajniejszych i najlepszych stylistek, która ma pod swoją opieką wiele dużych nazwisk.

Musicie też wiedzieć, że to co dobrze wygląda w oku kamery, nie zawsze jest fajne prywatnie i tak dalej… To jest też cały odrębny dział – jak wyglądać dobrze w oku kamery. Ja to tak traktuję, że mam wyglądać dobrze i czuć się w tym dobrze. Na planie to ma być moja druga skóra. Nie mogę prowadzić rozmowy wiedząc, że uwierają mnie spodnie albo pamiętając, że muszę coś trzymać… I w momencie kiedy wchodzę na plan to już jestem tylko ja i rozmówca, albo ja i kamera. Zawsze sobie tak powtarzam – miałaś czas w domu, trzeba było się tym zająć. Teraz już skup się na pracy. 

A make-up? Masz makijażystkę?

Anna Senkara: Nie, robię to wszystko sama i w pięć minut. Doszłam już do takiej wprawy… Jeśli jadę na live rano to muszę wstać o 4:30, a i tak żebram nieustannie w redakcji “dziewczyny miejcie litość, u mnie ósma to jest wasza dziewiąta”. A to nie jest tak, że mieszkam w namiocie pod Pałacem Buckingham – muszę dojechać, a Londyn to są ogromne odległości. Tak więc 4:30 to jest standard i jakbym miała godzinę się make-up’ować to bym oszalała. Mam swój system, mam też kosmetyczkę, którą zabieram ze sobą na plan i tam są takie podstawowe rzeczy – puder, tusz do rzęs… Żeby jeszcze sobie coś domalować.

Usta robię sobie zawsze jakieś 3 minuty przed, na ostatnią chwilę. Ale ja lubię taki naturalny makijaż, rozświetlony – czasami wręcz sobie jakimś spray’em rozświetlającym prysnę…

Masz bardzo fajny styl i widać na ekranie, że się interesujesz modą. Zdradzisz nam coś?

Anna Senkara: Zawsze bardzo kochałam modę. Uważam, że jak cię widzą – tak cię piszą. W ten sposób wyrażamy siebie i ja nigdy nie bałam się eksperymentów, nigdy nie bałam się kolorów. Kończyłam między innymi Akademię Sztuk Pięknych… Chociaż i tak uważam, że teraz się bardzo uspokoiłam pod tym względem. Za to uwielbiam też Londyn, że tutaj można wyglądać tak jak się chce. Znaczy, zawsze można wyglądać jak się chce, pytanie tylko na ile kto jest odporny na różne uwagi odnośnie swojego wyglądu. Nawiasem mówiąc, zawsze mnie to jakoś dziwiło, że w XXI wieku czepiamy się dziewczyny, że założyła coś na siebie… Biorąc pod uwagę, że to jest często bardzo świadome działanie. Myślałam kiedyś też, żeby zdawać do Central Saint Martins tutaj, ale ostatecznie wybrałam dziennikarstwo telewizyjne.

Moja mama czasem cierpiał i mówiła “czy te dziury w kolanach, to jest konieczne…”. Ale uważam, że oczywiście moda – modą, ale podstawą jest to jak się czujemy ze sobą w swoim ciele. Jeżeli uważamy, że jesteśmy fajne, fajni i się kochamy w dobrym tego słowa znaczeniu, to zawsze będziecie wyglądać dobrze. Być może to jest taki truizm, ale możecie nawrzucać na siebie projektantów i tak będziecie się czuli, że jesteście przebrani. To wy – to te ciuchy są dla was, a nie wy dla tych ciuchów. Tak to traktuję, to ma być całość i to ma być takie organiczne. “You kick it off”!

Bardzo mi się to podoba i sama też tak myślę, że można mieć Dior’ów, Armanich na sobie, ale cóż z tego… najważniejszy jest chyba uśmiech. I myślę, że to twój uśmiech jest czymś co przyciąga widzów. Wszyscy mówią, że pierwsze co u ciebie zobaczą, to ten uśmiech, który od razu dobrze nastraja na resztę dnia.

Bardzo wiele młodych osób chce być dziennikarzem. Jakie rady dawałabyś dla tych, którzy myślą o karierze dziennikarskiej? Co jest ważniejsze – zdobywanie wyksztaałcenia czy doświadczeenia? Jak się przebić?

Anna Senkara: To takie pytanie za 1000 punktów – jak się przebić. Nie będę mówiła, że “to zależy, czy pracujecie w Polsce, czy za granicą…”. Na pewno, nie ukrywajmy – teraz przez pandemię jest bardzo trudno. Sama chciałam ostatnio mieć stażystę i nie mogłam, bo ze względu na ograniczenia COVIDowe, te ekipy muszą być jak najmniejsze. Więc na pewno jest trudniej, ale też uważam, że genialną sprawą jest technologia. I to jest niesamowite, że bierzesz telefon i jesteś “live”. Kręci cię jakiś bohater – możesz zrobić z nim rozmowę i wpuścić to do sieci. Więc to wszystko jest szalenie ważne i to są takie możliwości, których nie było 10 lat temu. Oczywiście pandemia wszystko przyspieszyła, więc to jest ten ogromny paradoks tych czasów.

Natomiast na miejscu młodych dziennikarzy, ja bym stawiała na technologię – że możecie obcować z odbiorcą mając tylko telefon w dłoni. To jest coś absolutnie niezwykłego. Na dodatek, wpuszczacie kontent, który jest tak naprawdę na żądanie – on jest klikalny. Nie musicie codziennie o 9:00 czegoś nadawać… Chodzi o to, że macie swój kanał, social media i jesteście. Więc kiedy przychodzi do kontaktu z jakąś redakcją, chcecie pracować – macie co pokazać. Według mnie to jest podstawa – mieć co pokazać.

Natomiast jeśli się rozmawia z kimś ze środowiska medialnego, to decydują o tym tak naprawdę pierwsze sekundy. Ja czuję od razu czy ktoś jest zwierzęciem telewizyjnym, medialnym… czy ma ten gen, czy nie. Nie wiem na czym to polega –  to się po prostu czuje.

Więc, jeśli czegoś pragniecie – to też brzmi tak bardzo trywialnie, ale jak czegoś pragniecie, to wcześniej, czy później – bo podświadomie będziecie dążyć do tego, żeby kogoś spotkać – to wam się uda.

A twoje plany na przyszłość i marzenia telewizyjne? Czy ty do czegoś dążysz, masz jakiś upragniony cel, czy może jesteś szczęśliwa tu gdzie jesteś?

Anna Senkara: Ja… z grubsza jestem szczęśliwa tu gdzie jestem, bo uważam że przeszłość była, przyszłość będzie… Nie wiemy do końca jaka, ale jakaś. Natomiast oczywiście mam marzenia i dla mnie kluczem jest rozwój. Więc, to nie jest tak, że “I’m happy i już let it be”. Oczywiście, że nie i chcę mieć swój program. Myślę, że wcześniej czy później będę go miała.

I oczywiście zanim to nastąpi to można cię obserwować –https://www.instagram.com/annasenkara/  i https://www.facebook.com/AnnaSenkaraOfficial. Wrzucasz bardzo dużo fajnych rzeczy!

Anna Senkara: Tak, bo mi zależy, żeby moje social media były pomiędzy moją pracą zawodową i mną prywatną. Bardzo lubię ten format stories, bardzo lubię pokazywać backstage… Pokazuję Londyn, różnych ludzi… Telefon jest rzeczywiście przedłużeniem mojej ręki.

Bardzo dziękuję za rozmowę! Za power i za twój uśmiech!

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz komentarz
Wpisz swoje imię tutaj