Zdarza się, że materiały reklamowe polskich firm w języku angielskim nie do końca są zrozumiałe dla Brytyjczyków… Niestety polskim przedsiębiorcom na brytyjskim rynku nadal zdarzają się językowe wpadki i błędy. Jak ich uniknąć, żeby zdobyć zaufanie brytyjskiego klienta?
Wpadki językowe polskich przedsiębiorstw na brytyjskim rynku
– Tworzenie materiałów reklamowych czy marketingowych może być nie lada wyzwaniem – szczególnie kiedy przygotowujemy je w języku, który nie jest naszym ojczystym językiem – zdradza Tomasz Dyl z agencji marketingowej GottaBe! Marketing. Ewa Erdmann z biura tłumaczeń Transliteria, podkreśla, że wielu marketingowców czy właścicieli firm jest przekonanych, że skoro posługują się językiem angielskim w stopniu zaawansowanym – bez problemu stworzą również ofertę sklepu internetowego, post na facebooku czy artykuły na blogu. Niestety, takie praktyki często prowadzą do wielu językowych wpadek i błędów, a to może stawiać naszą markę w bardzo niekorzystnym świetle. Brytyjski klient nie tylko może nie zrozumieć naszych treści – ale zwyczajnie, może pominąć naszą ofertę czy uznać ją za mało wiarygodną.
“You’re welcome to our offer”?
Przy ofertach, czy tekstach dotyczących udziału w konkursie lub wydarzeniu sporo problemów może przysporzyć tradycyjny zwrot “serdecznie zapraszamy”. Takie hasło dość często tłumaczone jest niepoprawnie jako “you’re welcome to our offer” lub “you’re cordially invited”. Kordialne zaproszenie jest formą poprawną, ale w przypadku, kiedy zapraszamy kogoś na wesele – nie do skorzystania z oferty.
– W języku angielskim nie ma bezpośredniego ekwiwalentu takiego zaproszenia. Możemy dodać “get our latest offer” czy “check out…”. Sformułowanie “zapraszamy serdecznie do skorzystania z oferty” nie tłumaczy się dosłownie – podkreśla Erdmann.
“Young potatoes”, to raczej “new potatoes”
Wielu polskojęzycznych przedsiębiorców ma również problem z dosłownym tłumaczeniem różnych nazw produktów. Dobrym przykładem są “młode ziemniaki”, które najczęściej są tłumaczone jako “young potatoes”. Rzecz w tym, że w brytyjskim sklepie nie znajdziemy “young potatoes” tylko “new potatoes”.Tak samo jest z ogórkami gruntowymi. “Ground cucumbers” to nie jest termin, którego używają Brytyjczycy. W Wielkiej Brytanii znajdziemy “gherkin”.
– Podobnie mamy z grillem. Przyprawa grillowa wielokrotnie jest błędnie tłumaczona jako “grill seasoning”. Jednak w sklepach w Wielkiej Brytanii nie znajdziemy takiej przyprawy – znajdziemy zaś “barbecue seasoning”, bo nasz grill to brytyjski barbecue – kontynuje przedstawicielka Transliterii. Zdarzają się również amerykanizmy. Charakterystycznym przykładem jest “add to cart” w sklepach online. Gdybyście mieli sklep internetowy i działałby on na rynku amerykańskim – to byłoby idealnie. Ale na rynku brytyjskim “kosz sklepowy” to jest “basket” czy “trolley”.
Kolejną, częstą wpadką językową jest określenie “złota rączka”. Zdarza się niepoprawne tłumaczenie “golden hand man”. Pamiętajmy, że “złota rączka” to “handyman”!
Znak £ zawsze przed kwotą!
– Częstym błędem jest również umieszczanie znaku funta. W Polsce jeśli piszemy 3 złote – to skrót “zł” stawiamy za kwotą. W Wielkiej Brytanii znak funta stawiamy przed liczbą – dodaje Dyl z GottaBe!.
Dodatkowo w języku polskim w przypadku kwot stawiamy przecinki, a w języku angielskim kropki. Na przykład kilogram pomidorów kosztuje 2 funty 17 pensów. Więc po 2 – brytyjski klient chciałby zobaczyć kropkę, a nie przecinek (£2.17).
“Quantity” oraz “each”
Kolejną wpadką, jaka zdarza się polskim przedsiębiorcom jest mylenie pojęcia “quantity”.
“Quantity” oznacza ilość, a wiele osób błędnie tłumaczy to jako “za sztukę”. W przypadku ceny “za sztukę” powinniśmy pisać “each”.
Jak temu zapobiec i nie stracić klienta?
Jest kilka sposobów na to, aby uniknąć tego typu błędów. Po pierwsze – możemy zlecić pracę tłumaczowi. Tłumacz doskonale sobie poradzi z językowymi zagwozdkami, przetłumaczy oraz zaoszczędzi wasz czas i pieniądze – bo błędy mogą być kosztowne.
Według Erdmann, oczywiście możecie podjąć się tego zadania samemu – czyli tłumaczyć swoje teksty, albo tworzyć je w języku angielskim i dać tłumaczowi tylko do sprawdzenia, żeby zweryfikował czy wszystko jest w porządku.
Jeżeli chcecie to zrobić to sami – tylko i wyłącznie sami – to do sprawy trzeba podejść poważnie. Wtedy faktycznie należy skupić się na konkretnych treściach i na tym, aby dopasowane one były do brytyjskiego klienta. Jeśli na przykład szukacie nazw produktów, to nie tylko sprawdzajcie słowo w słowniku czy w Google Translate – ale również zwróćcie uwagę, czy to określenie jest faktycznie używane przez Brytyjczyków.
Można oczywiście korzystać z tłumaczy maszynowych – Google Translate, czy Microsoft. Należy jednak korzystać z nich ostrożnie, weryfikując tłumaczenia i sprawdzając czy konkretne słowo jest rzeczywiście używane na rynku brytyjskim.
Nie chodzi o to, aby treści sprzedażowe i marketingowe “były po angielsku”, ale aby również były atrakcyjne i przyciągały brytyjskiego klienta. Błędy i pomyłki mogą sprawić, że nasza firma może stracić na wiarygodności. Warto, aby posty na facebooku czy posty na blogu również były dopasowane do rynku w Wielkiej Brytanii. Dzięki temu naprawdę możemy wzbudzić zainteresowanie naszą ofertą!
Tekst powstał we współpracy z ekspertem ds. tłumaczeń i treści reklamowych – Ewą Erdmann z Transliterii oraz Tomaszem Dylem z agencji marketingowej, GottaBe! Marketing.
Thank you from the mountain😉