Coraz więcej aut na naszych autostradach powoduje, że inżynierowie transportu zaczynają wykorzystywać pobocza jako pasy nawet na autostradach.
Taki plan dotyczy też M27, zjazdów nr. 4 do 11. Prace mają rozpocząć się już w sierpniu. Organizacje zrzeszające zmotoryzowanych, w tym specjaliści z pomocy drogowej „AA” alarmują, że takie zmiany skończą się fatalnie. Fatalnie znaczy groźnym wypadkiem. Bo tam, gdzie pilotażowo przekształcono już pobocza zdarzały się niegroźne kolizje. Ale wszyscy ostrzegają, że to kwestia czasu aż dojdzie do tragedii.
Inaczej uważają specjaliści z Highway Agency. Zapewniają oni, że nie wpłynie to na bezpieczeństwo, ponieważ w drodze umieszczone będą czujniki do monitorowania ruchu, a dane wysyłane do centralnej sterowni sygnalizacji na trasie, zmniejszą zatory nawet o 33 procent. Szacuje się, że codzienne użytkowanie autostrady wzrośnie z 140 000 pojazdów do 170 000 pojazdów w ciągu piętnastu lat. Więc dodatkowy pas spełni swoje zadanie, a zatoczki awaryjne będą budowany tylko co 2 kilometry. Będą pomalowane na pomarańczowo i wyposażone w telefony alarmowe.
Fotoradary zostaną umieszczone bardzo gęsto na odcinku 15 mil, a kierowcy będą informowani o tym, jaki jest limit prędkości na zmiennych tablicach zainstalowanych na suwnicach. Kamery CCTV pomogą także w zarzadzaniu ruchem drogowym w okolicach zjazdów.
Dla kierowców z Hampshire oznacza to kolejne utrudnienia, bo prace na zjeździe nr. 10 zaczną się już za parę miesięcy, a zakończą w 2023.
Specjaliści z pomocy drogowej stwierdzili, że mimo zatoczek, to dawniejsze pobocza będą mało uczęszczane przez kierowców. Według nich zmotoryzowani jadący z dużą prędkością będą bali się napotkać potencjalny zepsuty samochód, który nie dojechał do zatoczki. A manewry w dużym ruchu i przy dużej prędkości mogą być ryzykowne.