Kiedy oczy Polaków w miniony weekend
były zwrócone na Watykan i trwającą tam kanonizację Papieży: Jana Pawła II oraz
Jana XXIII, brytyjskie media swoje depesze wypełniły podsumowaniem 10 lat
Polski w Unii Europejskiej, a bardziej 10-lecia życia Polaków na Wyspach.

Zarówno
dziennik Daily Mail jak i The Guardian odwiedziły Southampton, by porozmawiać z
tutejszą Polonią. Jak by nie patrzeć, 10% mieszkanców stanowią Polacy, co
sprawia, że Southampton jest najbardziej „polskim” miejscem na Wyspach poza
Londynem.  
Dziennik
Daily Mail, który raczej nie przepada za imigrantami i dotychczas pokazywał w
swoim materiałach, jak Polacy kradną pracę brytyjczykom, korzystają z NHS i
pobierają setki zasiłków na dzieci mieszkające w Polsce, wyjątkowo przygotował
„delikatny” materiał o Polonii.
Dwu-stronicowy
artykuł zatytułowany: „Polska inwazja, która uratowała moje rodzinne miasto:
napływ 25,000 Polaków spowodował, że szkoły w Southampton wypełniły się po
brzegi – niektórzy mieszkańcy czują się wypchnięci” skupia się na losach
Polaków mieszkających w dzielnicy Shirley, którą niektórzy lokalni Brytyjczycy
nazywają „małą Polską”. Nie ma się co dziwić: na jednej z ulic oprócz polskiego
sklepu spożywczego, salonu fryzjerskiego, kilku supermarketów, sklepów
monopolowych można napotkać polski warsztat samochodowy i biuro tłumaczeń.
Swoją drogą z usług takiego biura skorzystałby chętnie niejeden Anglik, który uskarża
się, że nie rozumie polskiej mowy.
Dla
wielu Anglików, obcy język słyszany na codzień na ulicach Southampton, nowe,
nieznane produkty na półkach sklepowych i ludzie obcego pochodzenia, którzy być
może nie uśmiechają się tak często jak ich rodacy sprawiają, że niektórzy z
nich sami czują się jak cudzoziemcy w mieście, w którym się urodzili i
wychowali. Dodajmy do tego przepełnione szkoły, większe korki na ulicach, brak
miejsc w szpitalach i opóźnienia w przychodniach i mamy obraz Anglii po
napływie tysięcy Polaków jak w typowym artykule the Daily Mail.
Nie
taki diabeł straszny
Jednak
tym razem autorka pokusiła się o ukazanie drugiej strony medalu, a mianowicie
pozytywnych aspektów otwarcia granic dla imigrantów. Jednym z nich jest
korzystny wpływ na brytyjską gospodarkę, ale nie tylko na skalę krajową poprzez
płacenie podatków i składek, ale również na „własnym podwórku” – Polacy tchnęli
życie w niejedną zapyziałą dzielnicę, a nawet uratowali wiele lokalnych
sklepików. „Gdyby nie Polacy, już dawno musiałbym zamknąć sklep” – czytamy w
jednej z wypowiedzi Pana Phillipsa, który w wieku 72 lat, wraz z żoną prowadzą
warzywniak Affordable Fruits. Przedsiębiorca doskonale wie, że Polacy jedzą
dużo owoców i warzyw, wolą lokalne sklepy od supermarketów i znacznie częściej
niż Anglicy gotują w domu. Dzięki temu, zamiast pobierać minimalną ustawową
emeryturę, może dalej prowadzić swój biznes i cieszyć się z tak wielu klientów,
z których większość zna po imieniu i chętnie ucina z nimi ciekawe pogawędki.
Same
plusy
Zdrowy
styl życia, pracowitość i ambicja Polaków wywarły niemałe wrażenie na autorce
materiału: „Mężczyźni, których mijałam stojących przed the Shirley Hotel Pub w
południe, trzymających kufel piwa w jednej ręce i papierosa w drugiej, to
Brytyjczycy, nie Polacy. Podobnie matki z niemowlakami i małymi dziećmi
przeciskające wózki przez drzwi do McDonalda krzyczą na swoje pociechy po
angielsku, a nie po polsku.”
Brytyjczycy
zauważają i doceniają również naszą przedsiębiorczość – w materiale znajdujemy
kilka dalszych historii osób, które własną pracą zdobyły odpowiednią wiedzę
oraz doświadczenie, założyły własną działalność i świetnie sobie radzą. Jeden z
naszych rodaków – 23-letni Tomasz Dyl, który w wieku 17 lat założył agencję
marketingową, został Młodym Przedsiębiorcą Roku, a do tego wraz ze swoim
kolegą, Anglikiem, Jamesem Payne wydaje tygodnik Magazyn PL i miesięcznik
Business Magazyn PL .
Dalsza
część artykułu to typowa polemika tak dobrze znana nam z prasy i programów
telewizyjnych. Z jednej strony Polacy przyczyniają się do przeludnienia, braku
miejsc w szkołach oraz spowolnienia pracy wielu służb, które muszą obsługiwać
rozrastające się społeczeństwo, z drugiej zaś, to polscy uczniowie podwyższają
poziom edukacyjny szkół, które dopiero teraz osiągają wymagany pułap; z ulic
Southampton znikają brytyjskie sklepiki, zastępowane przez polskie biznesy,
jednak to właśnie one jako jedyne rozkwitają i nakręcają lokalną gospodarkę.
Kolejny
dziennik, tym razem z „górnej” półki, The Guardian również podjął temat
dziesięciolecia życia Polaków na Wyspach i przedstawił jak dobrze polska
społeczność radzi sobie w Southampton. Historie o polskich przedsiębiorcach
przeplatają się wraz z tymi o pracownikach zadowolonych z poziomu życia w
Anglii, docenianych za ciężką pracę i nie myślących o powrocie do Polski. The
Gurdian również przedstawił wyniki sondaży przeprowadzonych wśród angielskiej
społeczności, z których wynika, że 55 proc. ankietowanych jest zdania, iż
Polacy ciężko pracują na utrzymanie, 54 proc. uważa, iż napływ polskich
imigrantów pozytywnie wpłynął na Wielką Brytanię, a 57 proc. przyznało, że nie
sprawiają problemów dla społeczności. Niestety tylko 35 proc. ankietowanych jest
zdania, że Polacy starają się zintegrować z obywatelami Wielkiej Brytanii.
Niestety
są też negatywne głosy, szczególnie ze strony partii Ukip, która przy wielu
okazjach zaznacza, iż imigracja już dawno wymsknęła się rządowi spod kontroli.
Przewodnicząca partii w Southampton, Pearline Hingston, sama będąca imigrantką
przybyłą do Wielkiej Brytanii z Jamajki w latach 60-tych uważa, że polityka
otwartych drzwi dla wszystkich była błędem i że rząd powinien kontrolować, ile
osób wpuszcza do kraju. Tego typu poglądy szybko uzyskują popracie wśród
starszej części społeczności, którzy wciąż nie potrafią przyzwyczaić się do
wielokulturowego społeczeństwa. Ponadto, czują się nieco opuszczeni przez partie
rządzące i dlatego radykalne poglądy Ukip trafiają do nich i przekonują do
poparcia. Sama partia zaś wykorzystuje argumenty o problemach imigracji w
swojej kampanii wyborczej do Europarlamentu. W tym celu Ukip wywiesiła setki
kontrowersyjnych billboardów z brytyjskim robotnikiem żebrzącym o drobne. Na
plakacie widnieje hasło: „Brytyjscy robotnicy poszkodowani przez nieograniczoną
tanią siłę roboczą.” Wedłu przewodniczącego partii, Nigela Farage’a „kampania
jest odzwierciedleniem rzeczywistości, której doświadczają miliony Brytyjczyków
z trudem utrzymującymi się za niskie płace”. Z takimi poglądami, Ukip ma
obcenie 27 proc. poparcia w wyborach do Parlamentu Europejskiego, które odbędą
się 22 maja br.
Kampania w Polsce
Polska
również pragnie pokazać co zmieniło się od 2004. I związku z tym ruszyła
rządowa kampania. W mediach akcja obejmuje przede wszystkim spot pod hasłem „10
lat świet(l)nych”, którego produkcja i emisja będzie kosztować ponad 7 mln zł.
Spot
„10 lat świet(l)nych” rozpoczyna się od migawek z początku lat 90.: spikerzy
telewizyjni Jan Suzin i Edyta Wojtczak składają życzenia noworoczne, na
Stadionie Dziesięciolecia trwa handel, ankietowani Polacy mówią o swoich celach
i marzeniach. Potem następują ujęcia z ostatniego dziesięciolecia: widowiskowe
panoramy miast i atrakcji turystycznych (m.in. Stadionu Narodowego), obrazki z
ulicznych imprez, festiwali i meczów piłkarskich. W tle coraz głośniej słychać
piosenkę „Hey Jude”, a na końcu widać, jak zachwycony przyjęciem przez polskich
fanów, podczas zeszłorocznego koncertu w Warszawie, był Paul McCartney.
Celem
spotu jest unaocznienie skali skoku cywilizacyjnego, który dzięki naszej
akcesji do Unii Europejskiej nastąpił w Polsce w ostatniej dekadzie oraz innych
korzyści związanych z obecnością w Unii.

- Reklama -
Szkoda
jednak, że kampania taka droga, ale z drugiej strony, zapewne opłacona z funduszy
unijnych.

Autor: Ewa Erdmann oraz Mariusz Kaszpan

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz komentarz
Wpisz swoje imię tutaj