Wrzesień przejdzie do historii, jeśli chodzi o pozytywny odzew
lokalnych rezydentów na decyzje władz Bournemouth. Zwykle bowiem, przy
wdrażaniu nowości, to tych krytycznych głosów pojawia się najwięcej.

Tym razem miła niespodzianka: oto
po raz czwarty z roku nie podniesiono cen za parkingi. Wręcz przeciwnie: pojawiły
się nowe rozwiązania, mające pozwolić zaoszczędzić na opłatach postojowych. Trudno
znaleźć powód do niezadowolenia. Zaskoczenie? Zdecydowanie, bo można odnieść
ostatnio wrażenie, iż decyzje władz miasta budzą przede wszystkim ostre
kontrowersje.  Pytanie tylko, czy aby
lamenty i narzekania zawsze są uzasadnione.     
Przykład? Do ostatnich – jak to
określono – „wariackich zabaw władz” wielu zaliczyło znak, jaki zawisł niedawno
na przejściu nad A338. Wjeżdżających do Bournemouth wita napis „Welcome to
Bournemouth” (od razu, w nawiązaniu do ilości mieszkających w okolicy Polaków,
zasugerowano zresztą ironicznie, iż powinien raczej brzmieć „Witamy w
Borkowie”). Nie byłoby nic nadzwyczajnego w pojawieniu się owego przywitania,
gdyby nie jego koszt: siedemdziesiąt sześć tysięcy funtów. Obok oburzenia
mieszkańców „trwonieniem pieniędzy podatników na kawałek blachy” pojawiły się
sugestie, iż wart jest grosze, a stojące za nim osoby „chciały się obłowić”.
Dopiero, kiedy ktoś wspomniał koszty związane z zachowaniem procedur i wymogi
bezpieczeństwa dla tego typu znaków zawieszanych nad jezdnią, uciszyli się ci
krytykujący sprawę najmocniej.                                                     
Nie inaczej było z komentarzami dotyczącymi
„morza” pieniędzy, płynącego do kasy miasta z mandatów. Wszystko po tym, jak okazało
się jakimi kurami znoszącymi złote jajka okazały się być dwie kamery przy Coach
House Place, gdzie wjazd zarezerwowany jest tylko dla autobusów i taxi. Tylko od
początku tego roku przyniosły Bournemouth Council około sto tysięcy dochodu. Suma
kolosalna, aczkolwiek warto rozważyć powstrzymanie się od mówienia o skandalu. Czy
kierowcy powinni bowiem wylewać żali na władze miasta, skoro z własnego wyboru woli
narażają się na mandaty, jeżdżąc liniami dla autobusów? Fakt, pewnie wielu złapanych
na łamaniu tam przepisów zrobiło to świadomie, unikając na przykład spóźnienia
się na pociąg. Ilu pojechało tamtędy z wygody, albo ze świadomością zakazu? Na
pewno większość – i nie zdziwię się, jeśli to właśnie oni wytaczają teraz pod
adresem Bournemouth Council najcięższe działa.                                                               

- Reklama -
Zanim więc dołączymy się do chóru
tych obrzucających lokalne władze błotem, warto pomyśleć o obu stronach medalu,
bo czasem to tłum, wydający się mającym najwięcej racji, myli się najmocniej. 

Autor: Agnieszka Bielamowicz

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Napisz komentarz
Wpisz swoje imię tutaj